W miniony weekend w świetlicy wiejskiej w Białaczowie odbyło się IV Spotkanie ze Sztuką Amatorską. Pomysłodawcą i inicjatorem tego wydarzenia jest Wiktor Biernacki, który pragnie przybliżać mieszkańcom gminy twórczość naszego regionu i propagować idee związane z szeroko rozumianą kulturą. Trudy organizatorskie "Spotkań" wzięła na swoje barki Gminna Publiczna Biblioteka w Białaczowie.
Dwudniowa impreza zachęciła do odwiedzin wiele osób. Nie zabrakło włodarzy gminy w osobach Wójta - Jana Jóźwika, jego zastępcy - Barbary Goworek oraz Przewodniczącego Rady - Zdzisława Pruska. Zaproszeni goście mogli podziwiać rękodzieło artystów, m.in.: rzeźby w drewnie, przykuwające uwagę kunsztem wykonania, serwetki, misternie dziergane na szydełku, rysunki dzieci ze szkoły, wyplatane z wikliny koszyki i wiele innych eksponatów. Zachwyt budziły przede wszystkim piękne obrazy Marii Koneckiej, które już od drzwi wejściowych wprowadzały przybyłych w świat prawdziwych doznań estetycznych.
Wieczór z wielką wprawą i wdziękiem poprowadziła kierowniczka Gminnej Biblioteki Publicznej w Białaczowie - Izabela Wiktorowicz, która niejednokrotnie musiała zapanować nad niesfornymi dziećmi, biorącymi udział w konkursie piosenki żołnierskiej, pokazie taekwondo, spektaklu muzyczno - słownym i występie chóru z białaczowskiego gimnazjum. Wszystkie te pozycje budziły wśród publiczności wiele entuzjazmu, ale chyba największe poruszenie wywołał żywiołowy pokaz sztuk walki odbywający się przy dźwiękach przeboju "Eye Of The Tiger".
Atmosfera, jaka zapanowała w pomieszczeniach świetlicy wiejskiej z okazji Spotkań ze Sztuką Amatorską, była wyjątkowo rodzinna i swobodna. Miłe wrażenie sprawiało zaangażowanie rodziców, którzy pragnęli wspierać swoje pociechy przed występem i uwiecznić na fotografii tak ważne w życiu młodego człowieka chwile.
W niedzielę nastąpiło podsumowanie konkursów i wręczenie nagród, a także dalsza część pokazów. Między przybyłymi można było posłyszeć opinie pełne uznania, zwłaszcza zdanie, że "wreszcie coś się dzieje", że przyjemnie jest uczestniczyć w podobnych wydarzeniach i chętnie przychodziliby częściej na takie wystawy. Dlatego też życzylibyśmy sobie kolejnych tego typu inicjatyw oraz ludzi z wizją i zacięciem społecznym, takich jak Wiktor Biernacki, któremu serdecznie dziękujemy za stworzenie możliwości obcowania ze sztuką.
Od kilku lat przytaczane są coraz częściej i przy różnych okazjach statystyki bezrobocia wśród młodych, dobrze wykształconych ludzi, którzy wiele poświęcają, by na rynku pracy stać się atrakcyjnymi i potrzebnymi, lecz w rezultacie marnują tylko kilka lat życia na studia i dokształcanie. Wspomina się o nieefektywności nauczania, braku informacji co do wymogów przyszłych pracodawców, niespełnionych ambicjach absolwentów szkół wyższych, zwłaszcza humanistów, ciągłym zapotrzebowaniu na fachowców w danym zawodzie i inżynierów.
W małych gminach, jak nasza, marazm, stagnacja i frustracja to codzienność dla ludzi wkraczających w dwudziesty i trzydziesty rok życia. Większość z nich marzy o wyjeździe za granicę i zatrudnienie się tam chociażby na budowie czy przy zmywaku. Wcale to nie dziwi, skoro ewentualnością, często jedyną, jest pozostawanie na utrzymaniu rodziny i dorywcze prace "na czarno", dajmy na to w podwarszawskich sadach. Jeśli już nawet uda się znaleźć pracę, wynagrodzenie większe niż najniższa krajowa jest prawie nieosiągalne. Łatwo przeliczyć, że starcza ono na niewiele, zaspokaja jedynie podstawowe potrzeby i w dalszym ciągu nie pozwala na usamodzielnienie się, założenie rodziny, wynajęcie mieszkania czy wybudowanie domu, cóż dopiero na myślenie o własnych dzieciach. Tu pojawia się kolejna kwestia - niż demograficzny.
Zdarza mi się słyszeć słowa - "Komuno wróć!" padające z ust ludzi dwudziestokilkuletnich. Są one wypowiadane trochę ze śmiechem, ale widzę, że jest to śmiech przez łzy. Być może niewiele już pamiętają z tamtych czasów, jednak opowieści rodziców, że pracy było w brud, nie pracował, kto nie chciał i był za to potępiany, a nawet zmuszany do przyjęcia jakiegoś stanowiska, to, że nawet zwykłego robotnika szanowało się i wspierało - wydaje się dziś idyllą.
Rezygnacja z młodzieńczych marzeń jest trudna. Niesie za sobą poczucie niespełnienia i zgorzknienie. Taki człowiek nie ma już ochoty na podejmowanie inicjatyw społecznych, na uczestniczenie w życiu kulturalnym. Po prostu wstydzi się własnej bezradności, kilkuletniej, postrzępionej kurtki i zniszczonych butów, wie już, że zapytania o pracę przygnębiają go i denerwują. Po cichu zazdrości tym rówieśnikom, którzy przejęli firmę rodziców, lub mieli dzięki ich koligacjom ułatwiony start. Być może jest to uogólnienie, lecz sporo w nim prawdy.
Wielu młodych wyjechało do większych miast. Łódź i Warszawa to taka nasza lokalna mekka. Koledzy z ławy szkolnej, którzy wyemigrowali, odwiedzają rodzinne miejscowości przy okazji świąt i w czasie wakacji. Na początku robią to chętnie i często. Chcą spotkać się z przyjaciółmi, odpocząć od gwaru, do którego jeszcze nie przywykli, zwolnić tempo życia. Czują przywiązanie i sentyment do miejsca, gdzie się wychowali. Niestety, z upływem lat pojawiają się coraz rzadziej, widzą rozłam między tym, co udało im się osiągnąć, a tym, co pozostawili za sobą, ciągle stojących w miejscu znajomych i bliskich. Nie mają już wspólnych tematów z nimi, wysłuchują tych samych problemów i narzekań. Mentalność wsi zaczyna ich razić i z ulgą wracają do swojej codzienności oddalonej o kilkadziesiąt, kilkaset kilometrów.
Nie łatwo jest szukać leku na taki stan rzeczy. Nawet socjologowie, ekonomiści, psychologowie potrafią jedynie przytaczać zaobserwowane zjawiska. Tym bardziej nie będę próbować mierzyć się z wyciąganiem wniosków. Po prostu, choć nie jestem już dzieckiem, chcę wierzyć, że pojawi się wreszcie jakieś światełko w tunelu, które oświetli nam przyszłość i nie pozwoli na zmarnowanie tego pokolenia.
Z szuflady wiejskiego marudy. Nasze dzieci - nasza sprawa - nasza przyszłość.
Od kiedy powstał portal EKG - Białaczów, który w założeniu ma przybliżać mieszkańcom gminy wydarzenia mające miejsce na jej terenie, przedstawiać sąsiadów, którzy, prócz typowej i zrozumiałej pogoni za chlebem, postanowili wcielać w życie godne uwagi idee, czy to społeczne, czy kulturalne, prześladuje mnie myśl o rozłamie klasowym i pokoleniowym między nami. To nie jest żadna nowa tendencja, lecz zjawisko, jakie trwa od lat, dlatego przytoczone przeze mnie kwestie i wnioski nie są z pewnością żadnym odkryciem.
Wszyscy zauważamy i odczuwamy, że z przestrzeni międzyludzkiej naszej wspólnoty wieje chłodem. Młodzi dorastają w zupełnie innych warunkach niż ich rodzice. Prawidła, które sprawdzały się kiedyś, z wolna przestają być adekwatne do współczesnych wymogów świata. Być może właśnie dlatego tak trudno nam się porozumieć. Być może właśnie dlatego żyjemy nie razem, a obok siebie, zasypując te wyrwy banalnymi gestami i słowami.
Szacunek i posłuch należący się rodzicom powinien być sprawą oczywistą dla każdego młodego człowieka. Dziś niektórzy odczuwają go instynktownie, ale większość stara się podążać własną drogą, poszukując dla siebie czegoś prawdziwego i stałego. Już nawet kilkuletnie dzieci dostrzegają, że ich opiekunowie wyznają zasady, które dla nich są jedynie pustymi hasłami. Nie nauczono ich tego. Pośród trosk, biedy i niedostatku czasu, zabrakło miejsca na pokazywanie rzeczywistości, taką jaką była kiedyś, procesu zachodzących w niej zmian, prób dostosowania się do jej nowego oblicza. A może wynika to z niedostępności środków? Lub po prostu uświadomienia sobie, jakie to ważne? Zrozumiałe, że dorośli, zaganiani i zagubieni w pogoni "za groszem", sfrustrowani i zmęczeni, skupiają się często na zaspokajaniu podstawowych potrzeb swoich rodzin. Choć jakie to będzie miało w przyszłości konsekwencje, dopiero się okaże.
Dzieciaki szukają w takiej sytuacji alternatyw. Najliczniejsza grupa zasila szeregi tzw. wirtualnych sierot, które po szkole spędzają czas na grach internetowych, portalach społecznościowych, gdzie długie godziny konwersują na błahe tematy, lajkują swoje posty, umieszczają zdjęcia i wstawiają pod nimi uśmiechnięte buźki. Rodzice nieczęsto poświęcają im dostatecznie dużo uwagi, by poznać ich myśli, pragnienia, potrzeby.
Coraz rzadziej widzi się grupkę rówieśników urządzającą wspólne zabawy, biegającą za piłką, ślizgającą się zimą na lodzie, czy płatającą sobie wzajemnie psikusy. Coraz mniej w powietrzu ich radosnego śmiechu. Mniej też liczy się charakter i zdolności, a bardziej stan posiadania, wysokość otrzymywanego "kieszonkowego", modne ubrania i akcesoria. Tylko to pozwala "dobrze się czuć" w gronie kolegów. Tylko, gdzie tu prawda i szczerość odczuć, gdzie obiektywizm sądów? Doprawdy wartości ponadczasowe przegrały batalię na rzecz postawy "tu i teraz"? Czy różnorodność opinii uległa zachowawczej powszechności sądów?
Ciągle za mało chęci i pomysłów na zagospodarowanie tej przestrzeni, w jakiej poruszają się młodzi ludzie. Wciąż brak miejsc, w których mogą się spotykać, rozmawiać, uprawiać sport czy też obejrzeć wspólnie dobry film. Minęły czasy, gdy nastolatkowie włóczyli się po ulicach. Dziś izolują się we własnych czterech ścianach, a jednym z nielicznych śladów ich aktywności jest stukot w klawiaturę komputera i telefonu komórkowego. Nie trzeba chyba wyjaśniać powiązania między takim stanem rzeczy a rosnącymi statystykami występowania stanów lękowych, depresji i nerwic wśród dzieci, sięgania przez nich po używki, jak chociażby dopalacze?
Przygnębiający jest brak zaangażowania i odpowiedzialności za wychowanie kolejnego pokolenia. Może już czas na opamiętanie i przystanięcie w tej drodze do nikąd, na rozejrzenie się wkoło i współdziałanie w trosce o lepsze jutro?
W ostatnich dwóch miesiącach dość często gościłem w mym ukochanym Białaczowie. Jak pozytywnie zmienił sie zaobserwowałem spacerując wieczorami ulicami i uliczkami. Jednego czego mi brakuje, myśląc mikro-globalnie, to miejsca pracy dla tych młodych i starszych, którzy zdecydowali sie tu spędzić swoje życie. Przecież gmina nie należy do rolniczych ani przemysłowych. To taka dygresja, która w moich felietonach pojawiać sie będzie dość często. Te moje spacery natknęły mnie też obawami. Z założenia miejscowość w której nie ma przemysłu, środowisko naturalne, w tym powietrze powinny być bez zarzutu. Niestety, w moje nozdrza uderzał zapach duszący i kwaśny. To efekt wieczornego ogrzewania swoich domów różnymi paliwami i nie zawsze węglem kamiennym. Tak sie już dzieje od wieków, że okresie jesienno- zimowym następuje w atmosferze większe gromadzenie trucizn spowodowane emisją trujących gazów z naszych domów. Wielu mieszkańców spala w swoich piecach tworzywa sztuczne nie zdając sobie sprawy z tego, że produkują niezwykle trujące gazy, których wdychanie powoduje działanie rakotwórcze, osłabienie odporności na choroby, intensywne alergie i wiele innych dolegliwości. Największe szkody gazy te powodują w organizmach dzieci. Niektóre choroby pojawiają się nawet po wielu latach. W okresie wiosenno letnim przyroda, czyli nasze pola, łąki, lasy są naszymi naturalnymi lekarzami, bo absorbują prawie wszystkie trujące związki, a przy tym produkują tlen. Do najbardziej zabójczych związków, które wpływają niekorzystnie na nasz organizm należą:
- Tlenek węgla (CO) - jest bezzapachowym gazem trującym wywołuje utratę koordynacji ruchowej lub nawet śmierć. - Dwutlenek węgla (CO2) - mniej szkodliwy od tlenku węgla, pobudza układ oddechowy do większej inhalacji innych związków toksycznych. - Chlorowodór (HCl) - o ostrym kwaśnym zapachu, niszczy oczy, drogi oddechowe wywołując stany zapalne. - Cyjanowodór (HCN) - jest gazem bezbarwnym o migdałowej woni paraliżuje system oddechowy. - Nakroleina, aldehydy, kwas mrówkowy - drażnią błonę śluzową i spojówki. - Fosgen (COCL2) - powstaje podczas procesu spalania przy obecności chloru w powietrzu, ma zapach zgniłego siana, wywołuje ostry obrzęk płuc i zmiany w krążeniu. - Fenol (C6H5OH) - działa trująco na nerwy, powoduje zaburzenia słuchu, bóle głowy, skłonność do kaszlu, osłabienie, swędzenie skóry. - Dwutlenek siarki (SO2) - wywołuje skurcz i obrzęki krtani, co może spowodować nawet śmierć. - Formaldehyd - gaz o silnym zapachu, podrażnia spojówki i górne drogi oddechowe.
(Źródło: Dział Ekologii i Ochrony Środowiska Małopolski Ośrodek Doradztwa Rolniczego w Karniowicach)
Pamiętać przy tym trzeba że gazy te najbardziej szkodliwe są dla dzieci, a choroby pochodne od tych trujących związków, rozwijają sie latami.
W tym miejscu nasuwa sie moja wątpliwość co do decyzji mieszkańców odesłania z kwitkiem inwestora, który chciał w naszej gminie uruchomić ,,fabrykę" taniej i odnawialnej energii. Przecież mogliśmy najbardziej z tego skorzystać i dostać: tańszą energię, argument do tanich kredytów z Banku Ochrony Środowiska, miejsca pracy, korzyści finansowe dla gminy i użyczających grunty pod wiatraki. Jeżdżąc po kraju, da sie zauważyć że takich inwestycji jest coraz więcej i nie koniecznie argument utraty w orientacji przez przelatujące stada ptaków jest najważniejszy.
Czytając powyższy felieton, proszę bardzo na skupienie sie nad problemem głównym i sugestie co można zaradzić by jesienią i zimą móc wychodzić na zdrowotne spacery, a ogrzewając swoje domy nie myśleć tylko o sobie.
Gmina Białaczów nie należy do dużych ani bogatych. Każde z 14 sołectw funkcjonuje na zasadzie odrębności, wciąż jeszcze izoluje się i ogranicza do współżycia ściśle sąsiedzkiego. Oczywistym jest fakt, że przeciętny człowiek w centrum swoich zainteresowań i aktywności lokuje własne problemy, mniejsze, większe, niejednokrotnie banalne i prozaiczne. Jednak, niestety, często zapomina przy tym, dziś jest to coraz bardziej odczuwalne, o ludziach, jacy otaczają go na co dzień. W pogoni za potrzebami programowanymi przez środki masowego przekazu, tracimy tożsamość na rzecz dóbr materialnych, a wartości takie jak chociażby patriotyzm lokalny i poczucie wspólnoty zanikły już niemal zupełnie.
Najbliżej nam do swoich współplemieńców mieszkających za najbliższą "miedzą", dlatego ciągle niewiele wiemy, co dzieje się nieco dalej, w wiosce oddalonej o 2, 3, 5 kilometrów. Tak było zawsze. Wieści jakie docierały do każdej z miejscowości były zazwyczaj zniekształconym "echem" wydarzeń. Zdarzało się też niejednokrotnie, iż dynamiczne jednostki obdarzone pasją, zapałem i potrzebą przysłużenia się innym, trafiały w próżnię, nie mogąc przebić się przez mur obojętności, marazmu i niechęci.
Ale może się to zmienić! Współcześnie istnieje już technika, która umożliwia mentalne, kulturowe i socjologiczne zbliżenie do siebie wszystkich mieszkańców gminy. Warto z nich korzystać, by nasza wspólnota zacieśniła więzi, byśmy na bieżąco uczestniczyli w inicjatywach pojawiających się w okolicy. Takim pomysłem jest m.in. Elektroniczna Kronika Gminy Białaczów, powstała dzięki zaangażowaniu Zbigniewa Szpotona i Piotra Kolczyńskiego.
Idealną sytuacją byłaby taka, gdyby jak najwięcej osób włączyło się w ten projekt. Przecież nie chodzi o to, by ktokolwiek zarzucał odbiorców subiektywnym przeglądem informacji o bieżących wydarzeniach, ale o to, byśmy dzielili się spostrzeżeniami, pomysłami, przeżyciami związanymi z "naszym gniazdem rodzinnym", a tym samym, kształtowali własną rzeczywistość. Może w ten sposób poznamy się lepiej i bardziej docenimy tradycję, historię i dokonania tych ziem, a także - siebie nawzajem.
Szanowni Państwo. Jak zapewne zauważyliście strona tytułowa ,,stowbial.pl" zmieniła swoja szatę graficzną. Jest to spowodowane zmianą właścicieli i planowaną zmianą przeznaczenia tejże strony internetowej. Z dniem 31 października Zarząd Stowarzyszenia Promocji i Rozwoju Gminy Białaczów podpisał porozumienie z pp Szpoton Zbigniew i Kolczyński Piotr, na mocy którego zrzeka się praw do posiadania i administrowania stroną www.stowbial.pl.
Panowie Szpoton i Kolczyński oświadczają że zakupili w drodze sprzedaży publicznej, wolną od kilku miesięcy domenę stowbial pl. Informujemy szanownych Państwa że w najbliższych dniach uruchomimy Elektroniczną Kronikę Gminy Białaczów w skrócie ,,EKG-Białaczów". Będziemy się starać przekazywać państwu informacje, opinie, uwagi będąc bardzo blisko ludzi. W związku z powyższym publikujemy nasz apel i prośbę do wszystkich chcących być czynnymi uczestnikami w redagowaniu ,,EKG-Białaczów".
Prośba.
Szanowni Państwo, powstaje nowy portal internetowy. Co w nim będzie zawarte zdecydują zwykli obywatele, mający swoje problemy, patrzący na życie bez politycznych emocji i zacietrzewienia. Zwykłe informacje, zdjęcia i filmy z całej gminy. Tak dziwnie się składa, że mimo dobrze rozwiniętych środków informacji mieszkańcy często nie wiedzą jak wygląda życie sąsiadów z miejscowości obok.
W związku z tym prosimy zainteresowanych o zgłaszanie chęci współpracy z portalem do p. Zbigniewa Szpotona na adres : [email protected]
Wszystkich sympatyków muzyki disco polo a w szczególności zespołu ,,Imperium" zapraszamy na koncert który odbędzie się w Białaczowie 28lipca (niedziela) w świetlicy przy ul Piotrkowskiej o godz 19. Będzie to komercyjne wydarzenie muzyczne w ramach Dni Białaczowa. Zespół "Imperium" znany z takich przebojów jak : ,,Żółte tulipany", ,,Wirują światła", ,,Pierwsza miłość" czy ,,Czekam na miłość"narodził się w zagłębiu piosenki discopolowej czyli w Białymstoku w latach 90-tych.Koncertował w swej długiej historii w kraju i za granicą.
Wydał kilka płyt a w roku 2013 ukazała się ich płyta pt ,,The best of Imperium i nie tylko". Obecnie skład zespół tworzą Mirosław Krysztopa, Ireneusz Korolczuk oraz grupa tancerzy. Wkrótce ruszy sprzedaż biletów w cenie 20 zł. Bilety będzie można nabyć u Pana Piotra Jachowicza i w sklepie spożywczym "ABC" pl.Wolności 13. W przeddzień koncertu na zabawie nocnej na muszli koncertowej odbędzie się otwarty konkurs na wykonanie piosenki z repertuaru zespołu ,,Imperium", a zwycięzcy dostąpią zaszczytu wykonania w ramach tzw bisów, utworu razem zzespołem.
Zbigniew Szpoton - organizator
Wszystkich miłośników muzyki discopolowej a w szczególności zespołu ,,Imperium" informuję iż w wyniku życzliwości i szczodrości sponsorów z gminy Białaczów, koncert w dniu 28 lipca odbędzie się na muszli koncertowej w Białaczowie. Początek godz 19. WSTĘP WOLNY.
DLACZEGO POLACY TAK MAŁO WIEDZĄ O KRESOWYCH ZBRODNIACH 1939-1947?
dr Lucyna Kulińska
Fakt zamordowania i doprowadzenia do śmierci w wyniku wypędzenia dziesiątek i setek tysięcy kresowych Polaków przez ukraińskich nacjonalistów, w latach drugiej wojny światowej, jest jednym z najbardziej dramatycznych, ale i nie przebadanych przez naukowców zagadnień naszej najnowszej historii.
„Uznając prawo innych narodów do upominania się o swoje krzywdy dopuściliśmy do przemilczania i zapominania tych, których polski naród doznał od swych sąsiadów i mniejszości etnicznych”. [1]
Kto nie wywodzi się z rodziny dotkniętej tą tragedią, nie miał prawie żadnych szans na uzyskanie rzetelnych informacji na ten temat. Dobrym przykładem może być tu sama autorka, pochodząca z krakowskiej rodziny, niezwiązanej z tragedią Kresów, ale absolwentka dobrego krakowskiego liceum o profilu humanistycznym, a następnie kierunku historia na Uniwersytecie Jagiellońskim. Mimo kolejnych lat historycznej edukacji pierwsze informacje o prawdziwych rozmiarach i okrucieństwie zbrodni popełnionych na Wołyniu, Podolu i Polesiu uzyskała dopiero po doktoracie, kiedy przypadkowo w latach 90-tych odnalazła w archiwach CA MSWiA dokumenty traktujące o tych wydarzeniach. [2] Konsekwentne odcinanie kolejnych pokoleń Polaków od wiedzy o tragedii przodków, trwa w Polsce do dziś, a zmiana ustrojowa niestety nie odwróciła tej tendencji. [3]
Kolejne polskie elity nie wywiązały się z patriotycznego obowiązku, jakim jest zachowanie dla potomnych pamięci o niewinnie pomordowanych rodakach. Po roku 1989, po raz kolejny w nieuzasadniony i krzywdzący sposób podzielono ofiary II wojny światowej na te, o których można mówić (Holokaust, zbrodnie niemieckie [4], sowieckie (m.in. Katyń, deportacje...) i te, o których należy milczeć (ofiary zbrodni nacjonalistów ukraińskich, litewskich [5] i innych mniejszości dawnej RP) [6]. Poza przemilczaniem i niepodejmowaniem badań kolejne władze państwowe i lokalne od lat czyniły trudności w budowaniu upamiętnień (tablic i pomników) ofiar kresowego ludobójstwa, ba dochodziło do zmiany treści istniejących inskrypcji, by ukryć prawdziwych sprawców zbrodni - członków OUN i UPA. Dla żyjących rodzin kresowych bulwersujące jest podpisywanie przez przedstawicieli polskich elit listów protestacyjnych, w celu zablokowania budowy pomnika ofiar kresowego ludobójstwa w Warszawie.
Trudno zrozumieć, czy dzieje się tak z powodu niewiedzy, czy realizowania obcych wizji politycznych, obojętnych na kryterium historycznej prawdy i elementarnego polskiego patriotyzmu? Takie znane osoby jak np. Andrzej Wajda wydają się swoimi protestami sugerować, że być może pomordowani Polacy, byli w czymś gorsi od ofiar Katynia, że czymś Ukraińcom zawinili i tym samym być może sami sprowokowali swoje nieszczęście. Takie sugestie są ze wszech miar fałszywe i krzywdzące, i znieważą ofiary, których jedyną winą było to, że byli Polakami.
Konsekwencje takich decyzji są bardzo poważne. Ponieważ nie przeprowadzano na ten temat badań możemy jedynie domniemywać, że dziś stan wiedzy młodego pokolenia Polaków, na temat zbrodni dokonanych przez OUN-UPA, jest bardzo niski. Większość nie wie nawet gdzie szukać winnych. Nie wie, że byli nimi jedynie nacjonaliści ukraińscy zamieszkujący terytorium Polski przedwrześniowej (obywatele polscy do roku 1945), stanowiący nie więcej niż 1% Ukraińców w ogóle, a nie Ukraińcy zza Zbrucza - Kijowianie, którzy nie mieli z tymi mordami nic wspólnego. Co więcej, ci ostatni udzielali schronienia i pomocy polskim uciekinierom z ogarniętego mordami Wołynia i sąsiednich powiatów Małopolski Wschodniej. Ofiarami OUN i UPA padały też tysiące samych Ukraińców.
Dowodzi to, że nie wszyscy myśleli tak jak chcieli oprawcy, wielu miało wątpliwości; bez presji i rozkazu nie dokonano by tych straszliwych czynów. Wielu zbrodniarzy na pewno nie żyje. Wielu stracili i represjonowali Rosjanie. Nielicznych wyłapali i osądzili Polacy. Na pewno nie wszystkich dotknęła kara. Wiadomo, że w mordach uczestniczyli ludzie bardzo młodzi do dziś żyjący na Ukrainie [7]. Największa grupa schroniła się jednak w Anglii, Kanadzie, USA, Argentynie... Podobnie jak kombatanci z niemieckich formacji SS Galizien, żyją tam nie niepokojeni [8], zamożni, dzięki łupom zrabowanym żydowskim, a potem polskim ofiarom. Warto pamiętać, że wśród członków UPA, nie ma ludzi „niewinnych”, bo wzorem nazistów, przed wstąpieniem do organizacji trzeba było przejść „chrzest”, umożliwiający wtajemniczenie. Było to dokonanie zbrodni [9].
Po ponad 60 latach od końca wojny coraz częściej spotykamy się w Europie ze skutecznymi próbami „naprawiania”, relatywizowania historii i zacierania śladów masowych zbrodni nazistów i nacjonalistów. Tak było wcześniej w przypadku rzezi Ormian dokonanej przez Turków. Z upływem lat nielicząca się z prawdą historyczną polityka elit prowadziła do skutecznego naginania faktów i zaciemniania sprawstwa przestępstw.
(Artykuł - wraz z kilkoma innymi tekstami Autorki - niebawem ukaże się w książce na temat stosunków polsko-ukraińskich, pod redakcją prof. dr. hab. Bogumiła Grotta).
Jako prezes SPiRGB czuję się w obowiązku poinformować Państwa, iż z dniem 1 marca 2013r rozwiązujemy Stowarzyszenie. Nie ukrywam, że jedną z decyzji są moje sprawy osobiste i rodzinne, które utrudniają mi walkę o istnienie stowarzyszenia i jego działalność.
Drugim powodem jest propozycja działalności ( również w zarządzie na terenie Radomia) nie związana z polityką, ale działalnością na rzecz środowiska, w którym mieszkam i w dodatku płatna ( tu doceniono moją aktywność). Kolejnym bardzo znaczącym powodem jest brak współpracy , a nawet utrudnianie jej przez władze naszej gminy. Już od pierwszych miesięcy naszej działalności byliśmy prześladowani, lekceważeni, poniżani i utrudniano nam realizacje naszych statutowych działań. Przez okres 4 lat nie dostaliśmy ani grosza z funduszu dla organizacji pozarządowych na działalność statutową, a nasze wnioski o udział w ofertach dla tych że organizacji były odrzucane. Nasi członkowie byli szantażowani i dla dobra swojego musieli rezygnować z członkostwa - co doskonale rozumiem. Na dowód tego co piszę załączam jedyne pismo Pana Wójta, które raczył skierować do nas zaraz na początku istnienia stowarzyszenia ( proszę zwrócić uwagę na datę pisma)
Ponieważ pismo to otrzymaliśmy parę miesięcy przed wyborami, Zarząd zdecydował by nie upubliczniać jego treści. Takie postępowanie mogło by świadczyć, że działamy przeciwko osobie wójta, a tego nie chcieliśmy. Zawarte w piśmie stwierdzenie, że moja działalność skupia się na autopromocji sugeruje ,że planowałam zgłosić swoją kandydaturę do władz gminy. NIGDY NIE MIAŁAM TAKICH PLANÓW choć nie ukrywam, że namawiano mnie.. A oto moja odpowiedź na powyższe pismo, którą ujawniam dla pełnej jasności poruszanych w nim tematów.:
Wyjaśnię również problematykę pisma. Otóż w ratuszu w piwnicach planowaliśmy zorganizować kawiarenkę, a raczej lokal działalności kulturalnej, w którym miały odbywać się spotkania z ciekawymi ludźmi, wieczorki muzyczne, literackie itp. przy kawie, herbacie i ciastku... Do obecnej chwili nic tam się nie dzieje.
Jeśli chodzi o rośliny, to Państwo Szołowscy zakupili 12 szt dużych już roślin : tuje, choinki, piękne kolorowe berberysy i inne iglaki, które miały być wsadzone koło ratusza. Niestety musiałam je oddać, bo nie uzyskałam zgody na ich zasadzenie. Były jeszcze inne osoby i organizacje , które wyraziły chęć przekazania kwiatów i krzewów. Powiedziano mi, że plan zagospodarowania naszego centrum już istnieje. Minęło 4 lata i nadal nic. Dobrze, że nasi dziadkowie wsadzili żywopłot, a pety i śmiecie nie puszczają korzeni.
W naszym planie było również utworzenie „Gabinetu profilaktyki uzależnień” w Ośrodku Zdrowia ( alkoholowych, komputerowych, nikotynowych, narkomanii i hazardu ). O tą działalność prosiły mnie rodziny osób. uzależnionych Niestety mimo wolnych pomieszczeń i zgody lokalnego lekarza, nie otrzymaliśmy jednego pieszczenia w Ośrodku Zdrowia na tę działalność. Zajęcia i prelekcje profilaktyczne miały być równie prowadzone w szkołach. Nasze plany w większości legły w gruzach z powodu braku zgody i współpracy. Robiliśmy to , co nie było uzależnione od zgody władz gminy i na co było nas stać finansowo.
Na zakończenie pragnę podziękować wszystkim tym , którzy nawet w najmniejszym stopniu uwierzyli w nas i byli razem z nami. Nie będę wyliczać ani nazwisk, ani organizacji i instytucji bo było ich wiele i nie tylko w naszej gminie. To dzięki nim przetrwaliśmy i to oni dawali nam bodźce do dalszych działań.
Życzę wszystkim wiary i nadziei w lepsze jutro. Pozdrawiam.
Teresa Długowolska
Napisanie powyższego tekstu jest tylko i wyłącznie moją decyzją.