Zdarza się, iż zatrzymujemy się na moment w życiowym pędzie, by rozejrzeć się dokoła, odnaleźć i zregenerować siły niezbędne do kolejnych walk, klęsk oraz zwycięstw. Potrzebujemy jakiegoś oparcia, stałości, trwałych zasad, które stanowić będą dla nas punkt odniesienia. To nas konstytuuje i pozwala (prze)trwać w chwilach zwątpienia. Wiele nas ogranicza, społecznie, ekonomicznie, fizycznie, tak więc niezbędna jest nam również inspiracja i pociecha w postaci istotnych wartości, aksjomatów, które jako prawdziwe i niepodważalne, będą wskazywały nam drogę poszukiwań i jej kierunek.
Takim stabilnym oparciem dla człowieka od zawsze była kultura. Cywilizacyjne "zdobycze" składały się na monumentalną budowlę, w której schronienie znajdowały najcenniejsze, najbardziej godne szacunku ludzkie myśli i ich owoce. Była ona terenem zarezerwowanym dla umysłu i ducha, dla ich przejawów i wytworów, zmiennych w czasie, lecz ciągle obecnych w swej idei.
Dziś, jak o wielu smutnych sprawach, nie chce się mówić o stanie naszej kultury. W dobie postmodernizmu wszelkie wartości straciły na znaczeniu. Słowa, niegdyś emblematy ludzkiej godności, jednoznacznie wyrokujące o przynależności bądź wyłączeniu ze świata, stały się pokrętne i mylące, gdyż taką jest intencja posługiwania się nimi. A przecież Słowo to dopiero ( i aż) POCZĄTEK.
Wszelka (dobro)wolność, która została nam ofiarowana jako prawo wyboru, a jednocześnie za nas ten wybór dokonująca poprzez dostępność (jedynie) stosu kolorowych śmieci, zepchnęła nas do roli ogłupiałych ?przeżuwaczy? (nie chleba, ale chipsów i gum miętowych). Jakakolwiek świadomość również zanika w tym obszarze działalności człowieka (jak i w innych). Dlatego też nieustannie postępuje proces profanacji kolejnych wartości, który ma za zadanie przyzwyczaić i znieczulić nas na największe nawet przejawy zła i niegodziwości. Dzięki temu mamy do czynienia z całkowitą dezorientacją w kulturze, rozprzężeniem zasad, rozluźnieniem więzi, jakie dotychczas łączyły nie tylko narody, ale przede wszystkim - LUDZI.
Nie jest może na miejscu posługiwać się uznanym symbolem, z którym dyskutować nie sposób, ale niechże będzie to przykład (i pociecha), że jeszcze takie posiadamy. Myślę tu o wierszu Zbigniewa Herberta - "Potęga smaku", który poprzez odniesienie do postawy estetycznej, obrazuje przede wszystkim niezłomną postawę moralną, będącą najlepszym kompasem wskazującym biegun prawdy. Jakże aktualne wydają się dziś te prorocze słowa. Przy tym, widocznym staje się fakt, iż do kierowania się tą lub inną ideą, niezbędna jest ŚWIADOMOŚĆ jej istnienia i znaczenia. Nie wszyscy, w natłoku spraw i (dez)informującego szumu, mają możliwość się nad tą kwestią pochylić.
Podążając dalej tą drogą, powinniśmy dojść do następnej archaicznej wartości, jaka jest ODPOWIEDZIALNOŚĆ. Kto jest odpowiedzialny za taki stan rzeczy? Uważam, że wszyscy, ale zdecydowanie przodują tu instytucje publiczne, medialne nośniki informacji, ludzie władzy. Manipulacja rozwojem intelektów młodych pokoleń jest dla mnie oczywista. Wystarczy (spróbować) z nimi porozmawiać. I nie mówię tu tylko o obecnych nastolatkach, których zainteresowania sprowadzają się do komórek, ciuchów i Internetu (a którym, w wysokim odsetku, grozi wtórny analfabetyzm), ale także o trzydziestolatkach, zagubionych, niepewnych jutra, mało zaradnych. W takich warunkach każde poprawne stylistycznie zdanie uznawane jest za mądrość, a mądrość "niewygodna", bo prawdziwa, za społeczny sabotaż i działalność wywrotową.
Zastanawiam się nad takim hasłem - Media, nośnik splugawiony (?). Znak zapytania na końcu jest w tym przypadku zaworem bezpieczeństwa, choć chyba nie do końca potrzebnym.
Po tylu gorzkich refleksjach przyszedł czas na pociechę. Sądzę, że odnowa oblicza kultury leży w rezygnacji. W pierwszej kolejności zrezygnować powinniśmy z dostępności. Czyli z tego, co tak łatwo i szybko jest nam oferowane, co kusi i sprzyja zepsuciu (smaku) moralnemu . Dopiero później możemy poszukać swojej własnej inspiracji, która, jak wszystko co ważne, rodzi się w ciszy. Mnie inspiruje właśnie ta cisza... Hałas, pozostawiony gdzieś za szybą, zwiastuje jakiś koniec. Oby to tylko umierał ten sztuczny, plastikowy "raj".
Iwona Urbańczyk |