Diagnoza stanu rzeczy.
Dodane przez Piotr Kolczynski dnia Listopad 29 2013 10:07:37

Jaki jest dziś "nowy" Polak? - pytasz, zaciągając się mocno kolejnym tanim papierosem. Wypuszczasz szary dym przez karykaturalnie zaciśnięte usta. Dziwi mnie taki początek rozmowy, bo przecież sprawy społeczności, choćby najbliższej, coraz mniej cię obchodzą. Mnie zresztą też. I myślę sobie: co my w ogóle o sobie wiemy? Kim jesteśmy dla siebie, a kim dla świata? Gdzie podziały się słowa, mogące przywrócić nam wspólny język (polski, flamandzki, jakikolwiek)?
Szczytne postulaty patriotyzmu rzucono kiedyś na wielki stół. Zaproszeni zostali wielcy-mali ludzie. Historia potrafi być niewdzięcznym gospodarzem, toteż poczęstunek był ciężkostrawny. Przeżuwali go z kwaśnymi minami, nie obyło się też bez wódki, a jakże. Do dziś niektórym (się) odbija. To było KIEDYŚ. Wytrwali w nauce (po)historii udają, że coś z tego pojmują. Może i coś wiedzą, może domyślają się jak było. Może sąsiedzka pomoc istnieje naprawdę i warto czasem ją docenić? Niemniej jednak coś "po drodze" się nie zgrało. Rozdanie kart wprowadziło w błąd grających w warcaby. Teraz się wypierają, bo przecież w telewizji można mówić wszystko (oprócz prawdy). Ojcowie zabrali nam ojczyznę (Ty to powiedziałeś czy to głos pokolenia?). Zostały głucho-brzmiące hasła. Między jednym a drugim pokoleniem wzniesiono szklany (telewizyjny) ekran. Tamci milczą, Ci mówią jak opętani. Kogo słuchają młodzi? WSZYSTKICH! I NIKOGO. Zakładają słuchawki na uszy i bujają się w rytm, jak sieroty. Nowe zjawisko? Niech ktoś mądry odpowie. Pewnie wystawi spory rachunek za kilka frazesów. Zaproszony do popularnego programu, będzie się wdzięczył przed kamerą, a potem pochwali się rodzinie i znajomym, a oni poklepią go po ramieniu, jak to znajomi. Teraz na chorobach cywilizacyjnych zarabia się najlepiej. Kiedyś lekarstwo było jedno, ale dziś już nawet wódki trzeba się wypierać, bo to (zamiłowanie) trąci prowincjonalizmem i patologią. Poradniki wiedzą swoje. Ludzie też, ale wstydzą się o tym głośno mówić. Językiem urzędowym kraju jest... ten, od którego Pinokiowi rósł drewniany nos (lepiej obserwować uważnie kto się po nim drapie, a kto już opanował ten odruch).
Spoglądamy na siebie nieufnie. Ty zagrażasz mnie, a ja Tobie. Polityka nienawiści jest bardziej skuteczna niż ta "prorodzinna" (Nawet Kościół już na to wpadł. I wyciąga rękę, jakby oczekiwał zapłaty za kolejne "objawienie". Wiele emerytur podzielono już tym na połowę, niczym Morze Czerwone). Nie chcemy mieć dzieci, bo komórki i laptopy są drogie. Papierosy i tabletki "na uspokojenie" też. Najdroższa jest odpowiedzialność za kogoś. Unikamy jej. Nasi rodzice potępiają takie postawy, a przecież nawet nie potrafią z nami rozmawiać. Lub nie chcą.
Wszyscy uważają, że należy robić karierę. Rozpychają się i gryzą jak głodne psy. Kąsają. Niektórzy uciekają z podkulonym ogonem. Jeśli coś im zostaje z "uczty", jakoś przeżywają. Z marną pensyjką, zasiłkiem (to bez większej różnicy) dożywają spokojnej starości i umierają. Z braku chleba, leków, a przede wszystkim z braku pamięci. Nie własnej, choć taki stan działa ponoć przeciwbólowo (znów ukłon w stronę rodziców), ale cudzej, ludzkiej, tej, której nie przepisuje się na receptę. A, być może, powinno.
Porozumiewamy się wytartymi frazesami. Najłatwiej wszak upraszczać. A najprościej nie myśleć. Schematy z kolorowych pism wpychają się wszędzie. Oferują tanie rozwiązania (1,20 - 2,50 zł, jeszcze na to nas stać). W pogoni za marzeniami rodem z amerykańskich filmów zagubiły się prawdziwe, "ludzkie" autorytety, średniowieczne cnoty - sprawiedliwości, odwagi, szczerości lub choćby miłosierdzia. Porywy historii czasem wyrzucają wędrówców na kraj drogi. Trudno odnaleźć się w takiej zamieci. Jakiś głos za plecami śmieje się do rozpuku. Co zagubiliśmy w tej podróży przez czas? Gdzie szukać godności posród morza drwin? Jak walczyć o odpowiedzi, skoro nikt już nawet nie zadaje pytań?
Pytania zadaję, owszem. Może kiedyś znajdę na nie odpowiedź. Może nie zostanę ukarana za myślenie zbyt surowo. Na chwilę obecną nie wystawię ani diagnozy, ani nie wypiszę recepty. Mogę jedynie zasygnalizować co mnie boli. I przyznam szczerze, podziwiam walczących, bo donkiszoteria zawsze daleka jest od wygodnego konformizmu i za to jej chwała, choć pewnie często obrywa własną kopią. Polskość to teraz sprawa przetargów. Naiwni kupują, sprytni kasują, mądrzejsi idą z przyjaciółmi na "spatologizowaną" wódkę...


Czarna Krew