Wigilie i święta we wspomnieniach.
Dodane przez zbigniew dnia Grudzie� 17 2023 12:18:38
Powróćmy do wspomnień naszych nieobecnych dziś bohaterek, z którym miałem przyjemność porozmawiać na temat wigilii i świąt w czasach, przedwojennych i powojennych ubiegłego wieku.

MYCIELSKA HELENA

Fragmenty wspomnień Ś.p Pani Heleny Mycielskiej, jednej z córek hrabiego Broel Plater, o przedwojennych wigiliach w Pałacu w Białaczowie.

,,Wilie w Białaczowie
Co roku dzień wigilijny jest dniem niezwykłym, ale tamte Wilie pani Helena wspomina najcieplej.
Do ogromnego stołu zasiadało co najmniej kilkanaście osób, rodzice, ośmioro dzieci, krewni dalsi i bliżsi, panie guwernantki od języków : francuskiego, angielskiego, niemieckiego. W salonie w kominku płonął ogień. Nastrój podniosły. Ojciec brał do rąk
opłatek i rozpoczynał się najważniejszy moment tego wieczoru, dzielenie się opłatkiem i składanie życzeń. Potrawy były tradycyjne. Barszcz czerwony na grzybkach z uszkami, następnie zupa migdałowa na słodko, której ponoć dzieci nie cierpiały. Naturalnie na wigilijnym stole nie mogło zabraknąć ryb. Karpie pochodziły z własnych stawów, których w białaczowskim parku było kilka. Surówek, sałatek było wiele, także z warzyw które dzisiaj już mało kto zna. Pani Helena zapamiętała z tamtych wilii szczególny smak ziemniaków. Ach co to były za kartofelki z kieleckich piaszczystych ziem. Takie kruchutkie, smaczne. W skład wieczerzy wigilijnej wchodziła naturalnie również makowa kutia podolska. Pszenicę na kutię obrabiano na stępie (stępa to wydrążony pień drzewa), ziarno się gotowało i przyrządzało z miodem. Osobno podawane były bakalie. Ojciec przywoził aż z Warszawy - figi, daktyle, pomarańcze, kandyzowane morele, czarne elipsowate orzechy amerykańskie. Były też plecione strucle, a do kutii oczywiście łamańce z makiem. Do bakalii, deserów pito białe wino.
Podczas wilii i przez święta, w jadalni, po rogach stały snopy zbóż - żyta, jęczmienia i owsa. Dzieci spożywały potrawy wigilijne z wypiekami na twarzy, myśląc o choince w sąsiednim pokoju i o prezentach. Po wieczerzy wszyscy przechodzili do gabinetu ojca.
Tutaj stała olbrzymia choinka z jodły, do samego sufitu, roziskrzona świeczkami, ozdobiona własnoręcznie wykonanymi świecidełkami. Przy choince zbierała się także służba, kucharz, kuchcik, dziewczęta z pralni. Wszyscy zebrani brali się za ręce i otaczali kołem choinkę.
Ojciec dzwoneczkami rozpoczynał kolejne, tradycyjne wydarzenie tego wieczoru. Prezenty najpierw otrzymywała służba. Było to przeważnie coś z ubrania-swetry, szaliki, skarpetki, rękawiczki, materiały na suknie i garnitury. Dopiero później obdarowywana była rodzina, dzieci. Dzieciom zwykle spełniały się marzenia, bo wcześniej wyjawiały je w listach do aniołka. Dopełnieniem pięknego wieczoru było śpiewanie kolęd i o północy pasterka, na którą przeważnie szli starsi."




O tym jak wyglądały wigilie w czasach kiedy nie było prądu,telewizji a w nich ,,Kevina" a zdobycie jakichkolwiek produktów świątecznych graniczyło z cudem, rozmawiam z jednymi z najstarszych mieszkanek naszej gminy tj Panią Genowefą Paduch z Zakrzowa i Panią Zdzisławą Plutą z Białaczowa.Obie Panie łączy czas w jakim przyszło im żyć, przeżywać dzieciństwo i dorastać. Obie Panie urodzone przed 1939 rokiem , a więc przed okrutnym czasem wojny i okupacji wspominają wigilię z rozrzewnieniem.


PADUCH GENOWEFA





..Było nas ośmioro rodzeństwa.W domu rodzinnym było bardzo biednie, ale jak zbliżał się okres przedświąteczny, to nie ważne były kłopoty dnia codziennego. Cieszyliśmy się że chociaż przez chwilę nie musimy ciężko pracować w gospodarstwie. Każde z nas wiedziało co ma robić w tym czasie. Przygotowania do świąt rozpoczynaliśmy malowaniem chałupy wapnem z dodatkiem barwnika niebieskiego.A malowało się nie tak jak dziś pędzlami tylko słomą z prosa uformowaną w pędzel. Tak robiło większość gospodarzy, bo jak Pan wie chałupy były drewniane. Ja i moje siostry chodziłyśmy nad staw by uprać ubrania. Wtedy były ubrania lniane i żeby dobrze uprać zabrudzoną koszulę czy spódnicę trzeba było się napracować. Nie było pralek ale były tzw kijanki, a że len to twardy materiał to nie jedna kijanka się połamała.Tatuś przynosił z lasu małą choinkę, którą wieszał do sufitu. A jak choinka była ubrana? Skromnie. Wisiały tam ciastka pieczone na sodzie, jabłka i wata która dawała efekt śniegu , ale tez zakrywała pustki na choince. Do stołu wigilijnego siadaliśmy gdzie kto mógł, bo w domu było nas dziesiątka. Czasami brakowało miejsca w chałupie. Na stole było biednie, jak w życiu. Zamiast obrusu była biała lniana ścierka , pod którą tatuś kładł dużo siana. Na obrusie był opłatek, chleb i pieniążek, który to pieniążek zanosiło się o północy ( na pasterkę) do kościoła na tacę. Po odmówieniu modlitwy gospodarz domu brał opłatek i dzielił się z domownikami. Potem spożywaliśmy pokarmy wigilijne. U nas były to: kasza jaglana i jęczmienna polana kompotem z jabłek i gruszek, pierogi z kapustą i grzybami okraszone olejem lnianym. Po wieczerzy, siedząc przy lampie naftowej, śpiewaliśmy kolędy i było wtedy jaśniej i cieplej. Przed północą, ten kto miał trepy (trzewiki) szedł na pasterkę. Było biednie, ale bieda nas wtedy łączyła"





CIĄG DALSZY WSPOMNIEŃ / czytaj więcej/


Rozszerzona zawartość newsa


ZDZISŁAWA PLUTA

Pani Zdzisława, najmłodsza z pięciorga rodzeństwa,wspominając tamten czas uśmiecha się jak opowiada o spotkaniach wigilijnych w gronie nie tylko najbliższych ( czasami przy stole wigilijnym zasiadało nawet trzydzieści osób z rodziny) ale zaraz po tym uśmiech znika z twarzy jak opowiada o wigiliach w czasach okupacji hitlerowskiej. Nasi rodzice składając życzenia i dzieląc się opłatkiem żywili nadzieję że za rok będziemy już żyć bez strachu.Czasami odwiedzał nas oficer niemiecki, ( mój tata znał język niemiecki) i opowiadał o swojej rodzinie o dzieciach. Pamiętam że kiedyś dał mi pieniążek, za który kupiłam w sklepie kisiel.Niestety, jak się pózniej okazało, ten ,,dobry niemiec " został zastrzelony na ulicy Polnej w Białaczowie. Potrawy wigilijne składały się z produktów pochodzących z własnego gospodarstwa. Sporadycznie, na stole pojawiała się jakaś ryba. Najczęściej na stole w tamtym czasie była kasza z sosem makowym, kluski z kompotem z suszu, kapusta z grochem, pierogi z kapustą i grzybami. Mamusia słodziła kompot czy sos makowy tzw melasą z buraków cukrowych.Pózniej melasę cukrową zastąpiła sacharyna.Rarytasem na stole był tzw ,,piszczyk" czyli śledz w zalewie octowej, z dodatkiem cebuli i mlecza z tegoż właśnie śledzia. Radosnym czasem w adwencie było robienie zabawek na choinkę. Robiliśmy ze słomy słoneczka, pajacyki, gwiazdki. Z papieru sklejaliśmy łańcuch. Choinka, przyniesiona przez tatusia, oznaczała że nadszedł dla nas dzieci czas radosny. Wspólnie z rodzeństwem w wigilię ubieraliśmy choinkę w nasze zabawki. Wieszaliśmy jabłka, orzechy, ciastka. Na choince w czas wieczerzy, zapalano naturalne, małe świeczki, umieszczone w specjalnych korytkach choinkowych. Nie było w tamtym czasie prądu. Przy lampach naftowych a pózniej karbitowych czas świąt bożonarodzeniowych wyglądał kolorowo, radośnie a przede wszystkim rodzinnie.



Każdego roku, w okresie przedświątecznym, publikujemy wspomnienia mieszkańców naszej gminy, którzy z perspektywy własnych przeżyć, opowiadają jak wyglądały wigilie i Święta Bożego Narodzenia. W każdym wspominaniu tamtych trudnych, nie tylko dla jednostek, ale także dla rodzin chwil, przebija się przez kąciki ust każdego rozmówcy, moment radości, swoistego szczęścia czy poczucia spełnienia się.
Naszej dzisiejszej sędziwej wiekowo rozmówczyni,przyszło żyć w czasach przed wybuchem II wojny, w okresie okupacji hitlerowskiej, siermiężnego socjalizmu, by w końcu doczekać spokojnej starości w dzisiejszych czasach.


MARIANNA ŁUKASIK




,, Z racji swego wieku, wiele wspomnień już się zatarło w mojej głowie. Przedwojenne święta kojarzą mi się z biedą . Tak, nie ze skromnością ale biedą. Na stole wigilijnym było to co obrodziło w małym gospodarstwie rodziców. I jak to przed świętami, na nas dzieciach spoczywały obowiązki związane z porządkami w domu i ubieranie choinki. W tamtych czasach nie było jeszcze elektryfikacji, więc na choince paliły się małe świeczki a w domu lampy naftowe. W czasie okupacji święta mało się różniły, za to były przesiąknięte strachem z jednej strony i nadzieją z drugiej. Po wojnie było już inaczej, radośniej. W tym okresie przed świętami, same przygotowania rozpoczynały się dość wcześnie, ponieważ starannie gromadzono niektóre składniki do potraw wigilijnych. W kuchni zaczynał panować gwar. Tradycja nakazywała, oprócz przyozdobienia drzewka iglastego, położyć pod obrusem sianko i gdzieś w chacie snopek nie młóconego zboża. Pierwsze miało symbolizować ubogą stajenkę, drugie zwiastować bogate żniwa. Po jakimś czasie doprowadzono do Białaczowa elektryfikacje i była to dodatkowa radość. Takie to były czasy. Potrawy wigilijne w tym czasie to groch z kapustą, pierogi z grzybami, kompot z suszonych jabłek i śliwek, barszcz wigilijny z grzybów, placki. To wszystko robiliśmy wspólnie. Pózniej na stole były także ryby. Tradycyjnie zmówiliśmy modlitwę i podzieliliśmy się opłatkiem. Pasterka obowiązkowa. Pamiętam jak mrozne i śnieżne były tamte święta. Jak szliśmy na pasterkę to mróz skrzypiał pod nogam
i.


Z bohaterkami, tamtych trudnych do życia czasach, rozmawiał Zbigniew Szpoton.
A może czytelnicy zechcą się podzielić swoimi wspomnieniami na temat wigilii i świąt. Zapraszam.


Zbigniew Szpoton