Wspomnienia Tadeusza Dolnego
Dodane przez zbigniew dnia Sierpie� 19 2020 11:59:54

Z naszą Redakcją skontaktował sie mieszkaniec Opola, który chciałby się podzielić z czytelnikami wspomnieniami z okresu pobytu i pracy swego ojca Wacława Dolnego w Białaczowie w latach 1941-1945. W miejscowej parafii uzyskał informację o dacie śmierci swojego najstarszego brata, natomiast nie zna daty wyjazdu rodziców z Bialaczowa. Za pośrednictwem czytelników ,,EKG-Białaczów" zwraca się z prośbą o wszelkie informacje od osób, które pamietają tamten okres.
Poniżej przedstawiamy wspomnienia Pana Tadeusza.

RELOKACJA
,,Zimą w miesiącu styczniu 1941 roku, ok godziny 5 rano, obudzono moich rodziców waleniem w drzwi. Po otwarciu drzwi, do mieszkania weszli uzbrojeni Niemcy, prowadzeni przez miejscowych (konińskich) członków mniejszości niemieckiej, tzw Volksdeutchów, pełniących rolę tłumaczy. Rodzicom dano 20 minut na spakowanie najpotrzebniejszych rzeczy dla siebie i dla dziesięciomiesięcznego syna Wojciecha. Kontrolowano każdą rzecz , którą rodzice chcieli zabrać ze sobą.Zabrali najniezbędniejsze rzeczy z garderoby po jednej walizce na osobę, trochę chleba i pieniądze. Wypędzonych z domów mieszkańców Konina przegnano pieszo na dworzec kolejowy. Rodziny przewieziono w wagonach towarowych do największego obozu przesiedleńczego w Łodzi przy ul. Łąkowej 4. Warunki transportu urągały wszelkim zasadom humanitaryzmu. Po przybyciu do obozu zostali zarejestrowani oraz poddani rewizji. Podczas rewizji zabrano im wartościowe przedmioty i pieniądze, zostawiono tylko po 100 zł. na osobę. Po zarejestrowaniu i rewizji umieszczono ich w halach fabrycznych. W obozie panowały nieludzkie warunki. Brakowało wody i urządzeń sanitarnych, hale nie były ogrzewane. Ludzie spali na słomie rozkładanej na cementowej posadzce. Brak elementarnych warunków higienicznych, złe wyżywienie, zimno. Dopiero na trzeci dzień pobytu w obozie dostali trochę chleba i czarnej kawy. Zabrany ze sobą z domu chleb pomógł przetrwać podróż i pierwsze dni pobytu w obozie. Bramy obozu, otoczone podwójnym drutem kolczastym, strzegli uzbrojeni wartownicy. W obozie przejściowym oczekiwali kilka tygodni na sformowanie transportu do Generalnej Guberni. W dniu 28 lutego moi rodzice z synem Wojciechem opuścili obóz przejściowy w Łodzi i transportem kolejowym przewiezieni zostali ze stacji Karolew do Tarnowa. W Tarnowie przebywali do dnia 6 marca 1941 roku skąd udali się do Białaczowa.

EPIZOD BIAŁACZOWSKI


W Białaczowie mieszkał młodszy brat ojca Seweryn. Pracował w majątku Platerów w gorzelni. Posiadał ukończoną szkołę dla gorzelanych. Pomógł rodzicom z małym dzieckiem znaleźć w Białaczowie locum do zamieszkania.
/czytaj więcej/



Rozszerzona zawartość newsa

/Mój ojciec z lewj strony i dwaj jego bracia (w kapeluszach)przy kominie gorzelni w majątku w Białaczowie./

Napływ setek tysięcy wysiedlonych do Generalnej Guberni pogorszył sytuację aprowizacyjną tego okręgu, obciążonego przez władze hitlerowskie kontyngentami żywnościowymi oraz bezwzględnie eksploatowanego gospodarczo. Doszczętnie ograbionych wysiedleńców przyjmowała pod swoją opiekę miejscowa ludność. Warunki pobytu rodziców po przybyciu do Białaczowa były bardzo trudne. Bochenek chleba kosztował 42 złote i trudno go było kupić. W Białaczowie przebywał najmłodszy brat ojca Stanisław, który wcześniej został przywieziony transportem do Generalnej Guberni. Pomagał ojcu znaleźć pracę w nadleśnictwie przy pracach leśnych. W pewnym okresie pobytu w Białaczowie ojciec pracował w majątku.



/Zaświadczenie o posiadaniu stałej pracy w Białaczowie/

Ciężkie warunki transportu wagonami towarowymi, nieludzkie warunki w obozie przejściowym w Łodzi, okres zimy i duże mrozy, niedożywienie przyczyniły się do choroby mojego brata Wojciecha i jego śmierci w dniu 20 marca 1941 roku. Zmarł przeżywszy 11 miesięcy. Został pochowany na cmentarzu parafialnym w Białaczowie. Dla moich rodziców była to wielka tragedia. Zmarł ich pierworodny syn, nie mogli jemu pomóc. Przeszli ciężkie doświadczenie życiowe, zostali wypędzeni z domu, poniżani i w nieludzkich warunkach przebywali w obozie przejściowym w Łodzi jak i w czasie transport


/Moi rodzice z córką Barbarą w wózku, Białaczów 1942 rok/
W czasie wojny przebywając w Białaczowie na terenie Generalnej Guberni urodziła się im w lutym 1942 roku córka Barbara, a we wrześniu 1943 roku syn Andrzej. W 1943 roku Niemcy przystapili do eksterminacji mieszkańców Białaczowa pochodzenia żydowskiego. Kilkoro z nich rozstrzelano na rynku pod ratuszem. W okolicy Białaczowa jest dużo lasów, w których działali partyzanci z różnych ugrupowań. Dochodziło do walk z Niemcami. Były prześladowania ludności. Partyzanci podejmowali różne działania w Białaczowie i okolicach. Weszli do posterunku i zabrali broń policji granatowej, zamykając ich w budynku. Za zabitego Niemca rozstrzelano kilku Polaków. W maju 1944 roku Niemcy przeprowadzili akcję w Białaczowie. W poszukiwaniu partyzantów wojsko obstawiło Białaczów, wkroczyła żandarmeria i zabierali ludność do dworskich stajni, sprawdzali dowody poszukując ludzi nie majacych zameldowania w Białaczowie. Zabili 3 osoby w tym jednego mężczyznę, który schronił się w beczce. Aresztowali mężczyzn i kobiety. Wśród mężczyzn przewiezionych do dworskich stajni znajdował się również mój ojciec. Moja matka w marcu przebywała w szpitalu. Miała poważne problemy ze stopą, groziła jej amputacja nogi. Przez kilkanaście miesięcy poruszała się o kulach, pozostała w domu z małymi dziećmi. W połowie stycznia 1945 roku w Białaczowie było słychać odgłosy zbliżajacego sie frontu. W dniu 19 stycznia wkroczyły wojska Armii Radzieckiej wyzwalając Białaczów. Rodzice zaczęli myśleć o powrocie do domu do Konina. Nie znam daty ich wyjazdu z Białaczowa. Konin został wyzwolony dwa dni wcześniej niż Białaczów- 17 stycznia. Myślę, że wyjazd nie nastąpił wcześniej niż w marcu. Trwały jeszcze walki i pierwszeństwo na torach miały transporty wojskowe. W miarę przesuwania się frontu udostępniano ludności cywilnej możliwości powrotu z wygnania do własnych domów.”



Zbigniew Szpoton
19/08/2020r