,,Grozi uszkodzeniem mózgu"
Dodane przez zbigniew dnia Luty 06 2014 17:06:18

Kaprysy wieczorną porą

Rozpoczął się luty. Drogi i podwórka zalega śnieg, trudności z przemieszczaniem się i mroźny wiatr nie sprzyjają spacerom. Jeśli nie musimy, w ogóle nie ruszamy się z domu. Odcinamy się od świata i ludzi, długie popołudniowe godziny spędzamy samotnie lub z domownikami na czynnościach, których jedynym efektem jest pożeranie czasu. Tak wygląda zima. Senność, otępienie, kiepskie samopoczucie, przygnębienie, kolejna kawa, wypłukany magnez, skurcze mięśni, zastój, nerwowość. Wyższe rachunki za światło, bo przecież czymś trzeba się zająć, a tym czymś najczęściej jest oglądanie telewizji, choćby skoków i biegów narciarskich. Ale nie w moim przypadku (choć przyznaję się do ,,komercyjnego grzeszku", którym pozostają nadal ?
..Pingwiny z Madagaskaru").
Pisałam niedawno o propozycji dla młodych - prosiliśmy o przesyłanie tekstów m.in. nt. najnowszych filmów, recenzji książek, ciekawostek z życia szkoły, wszystkiego, o czym chcielibyście czytać. Nie ukrywam, że chciałabym też zainteresować was nieco literaturą, moją pasją. Tak się składa, że przyjaciółka z Kalisza pisze różności: dramaty, wiersze, opowiadania, eseje. Zdolna bestia. Na swoim blogu rozpisuje się inspirująco o współczesnym pojmowaniu filozofii, szukaniu sensu istnienia, a tak naprawdę - samego siebie. Żarłocznie przywarłam do tych zdań, konceptów, bo, po prawdzie, mało już miejsca u nas na wrażliwość, na odwagę zadawania pytań, na potrzebę dochodzenia do sedna rzeczy. Przecież to takie niemodne, niepraktyczne, odrealnione, nieopłacalne. No i, rzecz jasna, grozi uszkodzeniem mózgu. Pomarzyć zawsze można, no to sobie wyimaginowałam, znajdę i tu, na miejscu, kilkoro zainteresowanych wymianą poglądów, takie powsinogi merytoryczne, co sobie chcą wyrysować własną mapę świata. Nadzieja matką głupich - mówią, ale mówią też, że ona umiera ostatnia. Czekam więc, jeśli paracie się jakąkolwiek formą twórczości - piszcie do nas, pochwalcie się.
Póki co, na dobry początek, zostawiam was z Jerzym Pilchem (niedawno wszedł do kin film na podstawie jego powieści ,,Pod Mocnym Aniołem", więc chyba coś niecoś słyszeliście). Nie jest to recenzja, ale coś na kształt subiektywnego odbioru twórczości tego poczytnego autora.

,,Fobie, obsesje i wszystko, co lubię"
Nie przepadam za popisami - recenzjami książek. Zwłaszcza swoimi własnymi. Przejaw lenistwa - spiąć myśli i wrażenia w jakąś spójną, artykułowalną klamrę - odnieść się do przyswojonych treści - przeważa. Ale też i bezsens - cóż mogę powiedzieć o czymś, co przemielone już zostało po wielokroć przez umysły sprawniejsze, elokwentniejsze, dociekliwsze. Niby subiektywizm jest domeną naszych czasów - lecz kontekst całości, groźba wtórności, powtarzania mało odkrywczych kwestii - paraliżuje. Ambicja to zwodnicza? Być może.


Rozszerzona zawartość newsa
Jednak, jednak, kilka słów tłucze się po głowie - poczytuję ostatnimi czasy pana Pilcha. Niedosyt i przesyt - niedosyt treści pierwszorzędnych w rozumieniu ścisłym - że sparafrazuję autora, przesyt epatowaniem upadku - który to jednak, paradoksalnie, przy tej lekturze trzyma. No bo cóż dalej, gdzie leży granica moralna, do czego można się posunąć, by błyszczeć, by być na świeczniku, płynąć na famie zagubionego artysty i inteligenta, aby konsumować, uprawniać się do spijania uroków życia, pracować bez namaszczenia, bez pokory, produkować, żeby korzystać z owoców. Brak skruchy - bywa i tak, nie chcę analizować podstawy charakterologicznej (choć brnę w tę absurdalną matnię), popędów, instynktów, pragnień, chcę wyrazić swoje nieugruntowane jeszcze względem tego twórcy przekonanie, że posługa słowu jest zajęciem szczytnym, w moim odczuciu, i odstręcza mnie od instrumentalnego jej przez Pilcha traktowania. Naiwność moja przejawia się w tym miejscu wyraźnie. I dobrze. Pilch dobrym pisarzem jest, no jest. Długo opierałam się przed obcowaniem z literaturą modną, aktualną, współczesną w sensie - stwarzaną tu i teraz. Różne są jej oblicza, przeróżne - więc powiem tak - po ulubieniu Tokarczuk i Stasiuka, pan Pilch doceniony zostanie u mnie oceną średnią. Aczkolwiek za studium pijaństwa wdzięczna mu jestem - temat, jak ktoś określił, wielce pojemny, pociągający, bliski tym wszystkim, których dławi własna kondycja. Nic więcej w tych chwilach mrocznych, niż zasmakować trunku i wywewnętrznić się w kontrreakcji względem świata kolorowym pawiem...
Ale cóż z tego wynika, że opisuje się brodzenie po kostki we własnym szambie (duchowym), że nihilizm podnosi się do rangi heroicznego zacięcia? Otóż nic, prócz patosu bezsensu, jałowości, straceńczego wymizerowania zasad, moralności, człowieczeństwa. Tak mi się skojarzyło z Sienkiewiczowskim ,,Bez dogmatu"- za fasadą słów, efektownych metafor, onirycznych (delirycznych) wizji, wieje pustka, niewiara, nicość. Nie dziw, że upadek (nałóg) staje się wtedy, może nie koniecznością, ale, powiedzmy, logiczną konsekwencją.
Wspomniany Sienkiewicz, tworzący w epoce, w którym modne było jeszcze hasło ,,ku pokrzepieniu serc", zaryzykował naszkicowaniem sytuacji - co by było gdyby.... Co dzieje się, gdy nie stać nas już na wiarę, na ufność, na prostotę? Tracimy grunt i oparcie, staczamy się, rozmywamy w nurtach szyderczej ironii. Robił to świadomie, by postraszyć, pogrozić palcem, przestrzec. U Pilcha brak tych hamulców, brak przesłania. Niemniej - podobieństwo pewne pozostało - zrodzenie buntu przeciwko bezmyślnemu konsumowaniu życia. Tanie to chwyty, wiem, drastyczność, pokraczność, ohyda - współczesny czytelnik zmuszany jest do przemierzania tych dzikich ostępów ludzkiej duszy. Faktem i pocieszeniem jest to, że karykaturalne wykrzywienie rzeczywistości w prozie Pilcha, choć wymaga mocnych nerwów, daje do myślenia. A to już coś. A nóż zastosujemy te wnioski w praktyce?

Zorka