WIGILIE PLATERÓW.
Dodane przez Piotr Kolczynski dnia Grudzie� 11 2009 11:56:18
Od dziś aż do świąt będziemy publikować wspomnienia śp Heleny Mycielskiej z domu
Plater. O tamtych, odległych,ale jakże bliskich sercu wiliach (wigiliach) Hrabina opowiedziała dziennikarzowi "Głosu-Tygodnika Nowohuckiego" w roku 1996.
My przedstawimy fragmenty wspomnień.


Wilie w Białaczowie


Co roku dzień wigilijny jest dniem niezwykłym, ale tamte Wilie pani Helena wspomina najcieplej.
Do ogromnego stołu zasiadało co najmniej kilkanaście osób, rodzice, ośmioro dzieci, krewni dalsi i bliżsi, panie guwernantki od języków : francuskiego, angielskiego, niemieckiego. W salonie w kominku płonął ogień. Nastrój podniosły. Ojciec brał do rąk
opłatek i rozpoczynał się najważniejszy moment tego wieczoru, dzielenie się opłatkiem i składanie życzeń. Potrawy były tradycyjne. Barszcz czerwony na grzybkach z uszkami, następnie zupa migdałowa na słodko, której ponoć dzieci nie cierpiały. Naturalnie na wigilijnym stole nie mogło zabraknąć ryb. Karpie pochodziły z własnych stawów, których w białaczowskim parku było kilka. Surówek, sałatek było wiele, także z warzyw które dzisiaj już mało kto zna. Pani Helena zapamiętała z tamtych wilii szczególny smak ziemniaków. Ach co to były za kartofelki z kieleckich piaszczystych ziem. Takie kruchutkie, smaczne. W skład wieczerzy wigilijnej wchodziła naturalnie również makowa kutia podolska. Pszenicę na kutię obrabiano na stępie (stępa to wydrążony pień drzewa), ziarno się gotowało i przyrządzało z miodem. Osobno podawane były bakalie. Ojciec przywoził aż z Warszawy - figi, daktyle, pomarańcze, kandyzowane morele, czarne elipsowate orzechy amerykańskie. Były też plecione strucle, a do kutii oczywiście łamańce z makiem. Do bakalii, deserów pito białe wino.
Podczas wilii i przez święta, w jadalni, po rogach stały snopy zbóż - żyta, jęczmienia i owsa. Dzieci spożywały potrawy wigilijne z wypiekami na twarzy, myśląc o choince w sąsiednim pokoju i o prezentach. Po wieczerzy wszyscy przechodzili do gabinetu ojca.
Tutaj stała olbrzymia choinka z jodły, do samego sufitu, roziskrzona świeczkami, ozdobiona własnoręcznie wykonanymi świecidełkami. Przy choince zbierała się także służba, kucharz, kuchcik, dziewczęta z pralni. Wszyscy zebrani brali się za ręce i otaczali kołem choinkę.
Ojciec dzwoneczkami rozpoczynał kolejne, tradycyjne wydarzenie tego wieczoru. Prezenty najpierw otrzymywała służba. Było to przeważnie coś z ubrania-swetry, szaliki, skarpetki, rękawiczki, materiały na suknie i garnitury. Dopiero później obdarowywana była rodzina, dzieci. Dzieciom zwykle spełniały się marzenia, bo wcześniej wyjawiały je w listach do aniołka. Dopełnieniem pięknego wieczoru było śpiewanie kolęd i o północy pasterka, na którą przeważnie szli starsi.
Nie wszystkie wilie w czasach dzieciństwa pani Heleny upłynęły tak sielsko, pogodnie. Niektóre odbywały się także w okolicznościach dramatycznych. Zapamiętała je jednak równie ciepło, serdecznie z całkiem innych powodów.
O tym w następnym odcinku.

Zbigniew Szpoton

(na podstawie wywiadu dla "Głos TygodnikNowohucki")